Impresjoniści szczególnie lubili zamieniać słoneczniki w fabułę. Wystarczy przypomnieć sobie Claude Moneta i Van Gogha.
Gauguin zaczął pisać słoneczniki pod koniec swojego życia i kariery. Chociaż cudowne żółte kwiaty błysnęły już na wczesnym płótnie autora, było to jednak związane z jedną ze smutnych i gorzkich stron życia malarza. Wciąż młody, ale już uformowany artysta, Gauguin przyjaźnił się z Van Goghem.
Dwóch największych artystów osiedliło się w Arles, mając nadzieję, że ich nowy dom stanie się przystanią dla młodych innowacyjnych malarzy.
Specjalnie dla nowego towarzysza i osoby o podobnych poglądach Van Gogh stworzył całą serię obrazów ze słonecznikami, aby ozdobić pokój Gauguina. Jednak tandem się nie powiódł, Gauguin był prawie kaleką, a Van Gogh przeniósł się do schroniska dla chorych psychicznie. Z ostatniej obiecującej przyjaźni pozostało tylko zdjęcie – „Van Gogh, malowanie słoneczników”.
W 1901 roku Gauguin ponownie zwraca się ku tej historii. Po wszystkich poszukiwaniach i eksperymentach estetycznych wydaje się, że autor powraca do początku – martwa natura wygląda niemal klasycznie. Jednak nietradycyjne elementy są nadal obecne w pracy, w przeciwnym razie nie byłoby Gauguina.
Rdzenna głowa w oknie sprawia, że fabuła jest niezwykła, a cera dziewczyny niemal zlewa się z kolorem główek kwiatów.
Nie sposób nie zwrócić uwagi na obraz kwiatów wychodzących z workowatego koszyka. To nie są jasne radosne kwiaty, pełne życia i światła słonecznego – Gauguin dał im tutaj inną interpretację. Prawie wszystkie głowy słoneczników są pomijane, płatki rzadko na nich rosną, sam bukiet wydaje się rozpadać we wszystkich kierunkach.
Z kwiatów nieznośnie wieje zmęczenie, bójka, letarg. Wydają się działać jako tłumacz stanu umysłu Gauguina, który w ostatnich latach życia był szczególnie trudny.