Mane ma tylko kilka obrazów na fabule religijnej – malarz wolał pejzaże, portrety i obserwacje domowe. Po raz pierwszy mistrz zwrócił się do tego tematu w 1864 roku, pisząc obraz “Umarły Chrystus z Aniołami”.
Na białych pogniecionych prześcieradłach pośrodku obrazu widzimy martwe ciało Syna Bożego. Jego oczy wyblakły, ale twarz nie straciła determinacji i szlachetności. Dwóch aniołów po bokach bohatera pozbawionych jest jakichkolwiek akcesoriów wskazujących na niebiańską przynależność – ani światła, ani aureoli. Można je pomylić ze zwykłymi ludźmi, którzy przyszli do ciała Zbawiciela.
Ciemne tło skupia widza na szczegółach pierwszego planu, dla których autor wybiera czyste, jasne odcienie.
Fakt, że Mane swobodnie interpretuje świętą historię, jest jasny dla tych, którzy znają główne subtelności fabuły. Spodziewamy się zobaczyć Marię Magdalenę, w pobliżu pustego grobu, jednak widzimy martwego Chrystusa, otoczonego dwoma aniołami. Nie wiadomo, czy autor celowo popełnił ten błąd, czy nie, ale słyszeliśmy, że sam Manet ubolewał nad swoją inną nieścisłością.
Dopiero gdy obraz był w Salonie, artysta zauważył, że przedstawia rany Chrystusa po drugiej stronie.
Krytycy oczywiście nie powstrzymywali się od gniewnych ocen. Płótno oskarżono o brak duchowości, wskazując na błędy i analfabetyzm jego autora. Najbardziej okrutnym zarzutem było to, że Chrystus na obrazie Maneta jest bardziej jak górnik niż syn Boży.
Niewielu ludzi zdołało zobaczyć arcydzieło na nowym zdjęciu i mówić otwarcie. Jednym z tych ludzi był Emil Zola. Słynny pisarz i publicysta zauważył siłę i szczegółowość tego obrazu.
Odrzucając cały duchowy składnik Zoli, twierdził, że dla niego obraz “Umarły Chrystus z Aniołami” jest prawdziwym obrazem i trupem silnym w malarstwie, napisanym w plenerze. Zola chwalił Grzywę za twardość i odwagę.
Dziś obraz jest rzadkością w historii Mane'a wystawianej w Nowym Jorku.