Obraz przedstawia żonę przyjaciela Goyi, Miguela Bermudeza – Lucię Bermudez. To bardzo piękna kobieta. W jej szyderczej twarzy było coś tajemniczego, jak maska. Oddalone oczy pod wysokimi brwiami, duże usta z cienką górną i pulchną dolną wargą mocno ściśnięte. Pani pozowała trzykrotnie artystce, ale portret, według artysty, nie powiódł się.
Nie, nie mógł złapać tego nieuchwytnego, co sprawia, że portret żyje i jest wyjątkowy.
Pewnego dnia Goya zobaczył Łucję na przyjęciu. Miała na sobie jasnożółtą sukienkę z białymi koronkami. I od razu chciał to napisać, prezentując go w srebrnym blasku, widząc w nim coś subtelnie żenującego, bezdennego, najważniejszą rzecz, która w nim była.
I tak to napisał. I wszystko było tak, jak powinno – a twarz i ciało, postawa, strój i tło – wszystko było w porządku. A jednak to nic, brakowało jej najważniejszej rzeczy – cienia, drobiazgu, ale tego, czego brakowało, rozwiązało wszystko.
Minęło dużo czasu, a artysta już rozpaczał, że to konieczne.
I nagle przypomniał sobie, jak widział za pierwszym razem. Nagle zrozumiał, jak przekazać tę migoczącą, opalizującą, płynącą srebrno-szarą skalę, która wtedy mu się otworzyła. To nie jest tło, a nie biała koronka na żółtej sukience. Ta linia powinna być zmiękczona, także ta, aby zarówno odcień ciała, jak i światło, które pochodzi z ręki, z twarzy powinno się zagrać. Błahostka, ale w tym wszystkim drobiazg.
Teraz wszystko poszło tak, jak powinno.
Wszyscy podziwiali portret, naprawdę lubił swojego męża, Miguela. Ale przede wszystkim, jak się wydaje, sama donja Lucia lubiła to.